Choć dziś żyjemy w świadomości ryzyka wojny między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną, warto pamiętać, że pół wieku temu światu zagrażał całkiem inny konflikt. O jednym z wydarzeń z tamtych czasów pisała w listopadzie strona amerykańskiego lokalnego dziennika Rapid City Journal, ujawniając niepublikowane wcześniej szczegóły pierwszego w historii wypadku z pociskiem LGM-30B Minuteman I.
Do zdarzenia doszło 5 grudnia 1964 roku w silosie pocisku międzykontynentalnego oznaczonym Lima-02, odległym o 100 kilometrów od bazy Ellsworth w Dakocie Południowej. Docelowo na terytorium Stanów Zjednoczonych takich silosów miało być nawet 1000. Na skutek użycia nieautoryzowanych narzędzi przy wymianie bezpiecznika doszło do zwarcia, które w połączeniu z wadą fabryczną pocisku spowodowało zapłon silników oddzielających sekcję bojową od ostatniego stopnia napędowego.
Część nosowa oddzieliła się od rakiety, po czym uderzyła raz o ścianę wyrzutni, dwukrotnie w jej środkowy człon i spadła na dno 24-metrowej głębokości zamkniętego silosa, który wypełnił się dymem. Dwaj sprawcy zdarzenia profilaktycznie wzięli nogi za pas, wedle nieoficjalnej relacji innych żołnierzy doznając przy tym pewnego uszczerbku na bieliźnie. Mieli jednak szczęście, gdyż spadający człon rakiety nie przedziurawił zbiorników paliwa. Wybuchłby wówczas nagły pożar, który nie dałby im szans na ocalenie.
Według ówczesnych materiałów jednej z amerykańskich agencji rządowych eksplozja głowicy nuklearnej pocisku Minuteman nad miastem wielkości Detroit spowodowałaby zniszczenia infrastruktury w promieniu pięćdziesięciu kilometrów, śmierć 250 tysięcy osób i urazy u dalszych 500 tysięcy ludzi. Ładunek termojądrowy miał jednak wbudowane liczne zabezpieczenia – od wymogu wprowadzenia kodów po konieczność osiągnięcia odpowiedniej wysokości lotu i przyspieszenia.
W eter wysłano sygnał „Broken Arrow”, oznaczający wypadek z udziałem ładunku nuklearnego. Teren wypadku otoczono i zablokowano drogę, zjawiła się ekipa monitorująca poziom skażeń, a przysłani na miejsce technicy zajęli się odłączaniem obwodów rakiety. Na miejsce przyleciał też śmigłowcem jeden z generałów USAF-u. Tyle, że nikt za bardzo nie wiedział co w takim przypadku zrobić.
Jeden z ratowników zaproponował podniesienie 350-kilogramowej nosowej części pocisku przy użyciu specjalnego dźwigu z koszem, stosowanego zwykle do przenoszenia ciężkich urządzeń. Ostatecznie, po próbach „na sucho” w innym, bezpiecznym silosie, odstrzelony element ostrożnie podniesiono z dna wyrzutni dopiero 9 grudnia. Dzień później przewieziono w bezpieczne miejsce głowicę, zaś 11 grudnia prawdopodobnie usunięto z wyrzutni pozostałą część uszkodzonej rakiety.
Zobacz też: Przyszłość amerykańskiej broni jądrowej
(rapidcityjournal.com; na zdj. tytułowym pocisk Minuteman I w silosie)