Czy w ostatnich tygodniach którekolwiek inne muzeum w naszym kraju doczekało się takiej uwagi opinii publicznej jak Muzeum II Wojny Światowej? Chyba nie. Uwaga ta była związana z planem połączenia jeszcze niegotowej placówki z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku. Gdybym nie wiedział, o jakie muzea chodzi powiedziałbym: absurd w najczystszej postaci. A jednak… Dlaczego w ogóle o tym mówimy? Bo jest to sprawa stricte polityczna. Ale po kolei.
Zacznijmy od tego, że Muzeum II Wojny Światowej to nie jest muzeum naszej wojny – zresztą świadczy o tym sama nazwa – ale wojny większości ludzkości i tak została zorganizowana wystawa. A taka narracja nie wpisuję się w obecnie lansowaną historię. Po drugie: to muzeum ma za zadanie edukować ludzi, w szczególności młodych. Mojej babci nie muszę przekonywać, że wojna nie jest fajna, że wojna to nie przygoda. Wojna to zniszczenia, śmierć, głód, okrucieństwo i smutek. Wojna to zagłada najsłabszych, a w szczególności ludności cywilnej, która ginie w trakcie bombardowań czy egzekucji. To także terror, gwałty i degrengolada. MIIWŚ to nie muzeum, które pokazuje ją w pięknym świetle i daje przekaz: patrzcie, na wojnie można zostać bohaterem. Taka narracja przypomina mi wizytę siedmioletniego syna w Muzeum Powstania Warszawskiego i pytanie na koniec wizyty: „chłopcze, a Ty też byś chciał być powstańcem?”.
O wojnie nie można zapomnieć, tym bardziej że druga wojna światowa była dla nas najokrutniejsza w nowożytnej historii (bo o potopie szwedzkim mało kto pamięta – a był dla Polaków równie straszny) zdarzeniem.
MIIWŚ pokazuje krok po kroku rosnące nacjonalizmy w Europie i Azji, przeprowadza nas od września 1939 roku długą drogą do zakończenia wojny. Pokazuje życie zwykłych ludzi z całego świata, z naciskiem na nasze, polskie losy. I tu paradoks, bo przecież główne zarzuty wobec muzeum były o to, że nie pokazuje polskiej racji stanu, polskiego przekazu. Takie opinie może wygłosić tylko ten, co z góry zakłada, że Muzeum tego nie robi, albo osoba, która Muzeum nie zwiedzała. Wczoraj spędziłem tam bite siedem godzin, a i tak uważam, że to za mało, bo ostanie półtorej godziny oglądałem wystawy w szybszym tempie. Jest tu wszystko to, co bliskie memu sercu: losy Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, Westerplatte, obóz w Stuthoffie, Piaśnica – czyli nacisk na lokalną historię.
Morze ludzi przewijało się przez sale, każdy chciał zobaczyć to, co ma zostać w najlepszym razie przekształcone, a w najgorszym – zlikwidowane. Ulice pod Muzeum były zastawione samochodami. Goście głównie z kraju, ale też z zagranicy. Tego muzeum nie da się obejść w dwie godziny, chyba że będzie to wycieczka szkolna, która chce tylko odhaczyć wizytę. Ludzie starsi niekiedy ronili łzy wzruszenia, bo to ich historia z dzieciństwa. Wojna zostawia niezmywalne piętno na psychice każdego, kto ją odczuje na własnej skórze.
Muzeum nie jest jeszcze gotowe, mimo ośmiu lat pracy. Ekspozycje są wykonane w 80%. Sam budynek ma bardzo ciekawą architekturę, a powierzchnia do zwiedzania to 5000 metrów kwadratowych. Teraz trzeba wspomnieć o tytanicznej pracy wszystkich ludzi, którzy przygotowali wystawę. Oczywiście wprawne oko znajdzie drobne błędy, które z pewnością będą poprawione. Pamiętać trzeba, że Muzeum otwarto w ten weekend za pięć dwunasta (oficjalnie miało być w marcu), więc siłą rzeczy jest jeszcze parę spraw do poprawy. Ale to jest margines. Nasze muzeum jest jednym z największych w Europie.
W Muzeum jest kilka eksponatów, które wywierają ogromne wrażenie. Ju 87 Stuka nad głowami, replika bomby, która spadła na Hiroszimę, fotografie kilkuset ludzi, którzy zginęli w Holokauście i wiele innych. Bardzo ciekawy jest pomysł mieszkania, które zmienia się na przestrzeni sześciu lat. Genialny pomysł i świetna okazja do znalezienia różnic, które zaszły w czasie.
Druga wojna światowa to czas cierpienia, to czas największej katastrofy humanitarnej i o tym jest Muzeum. To także miejsce dla modelarzy i miłośników militariów. I tu dygresja: w trakcie zwiedzania natknąłem się na dioramę bitwy pod Mokrą, przedstawiającą atak Niemców na nasze pozycje. Gdy oglądałem tę makietę, podszedł do mnie bardzo spocony mężczyzna ubrany w czarny polar z motywem Żołnierzy Wyklętych i zaczął tłumaczyć, że tu, pod Mokrą, to była kawaleria, a te czołgi to były miażdżone naszymi trzydziestkami-siódemkami Boforsa, a tu z tej makiety to nie możemy dokładnie powiedzieć, o co chodzi, i nie ma pociągu pancernego… Porozmawialiśmy sobie przez kilka minut i okazało się, że jest to człowiek zza miedzy, czyli z Muzeum Westerplatte. Jako modelarz amator starałem się wykazać, że autor dioramy nie miał zdjęć samej bitwy, tylko wykonał ją na podobieństwo relacji, które czytał, ale to nie przekonało zwiedzającego.
Po chwili znaleźliśmy się w sali, która na ścianie ma mnóstwo szuflad z kartotekami. Stałem, zachwycony tą alegorią systemów totalitarnych, których ewidencje i kartoteki przesądzają o życiu pojedynczych ludzi, a mój nowo poznany towarzysz zwiedzania skonstatował, że szuflady można wywalić i dać tu coś – obraz albo gablotę. Dwóch ludzi dwa zdania – i wcale nie mówię, że moje jest lepsze. Być może odgadłem intencje ludzi, którzy akurat ten pokój stworzyli.
Podsumuję swoją wizytę w MIIWŚ jednym zdaniem: jest to dobre i mądre muzeum. A Wam życzę tego, żeby w przyszłości można było je nadal oglądać.
(wszystkie zdjęcia: Adam Stankiewicz)