O działaniach polskiej 1. DPanc napisano już dużo, być może bardzo dużo. Czas bezustannie pozbawia nas obecności żyjących świadków, co nieuchronnie zubaża powstające publikacje. Mimo to, Jacek Kutzner i Juliusz S. Tym zdecydowali się na ponowne poruszenie tego, znanego przecież wielu historykom, tematu. Dzięki ich wytężonej pracy i żelaznej konsekwencji w tworzeniu kolejnych rozdziałów omawianej książki, powstała intrygująca i wciągająca lektura.
Publikacja przedstawia się dość poważnie. Całość liczy sobie 623 strony, z czego tekst właściwy zajmuje 554. Pod względem technicznym jest wykonana bardzo solidnie i nie powinna się rozlecieć nawet po wielokrotnej lekturze. Już po zwykłym przewertowaniu można stwierdzić, że autorzy byli bardzo oszczędni w dostarczaniu ilustracji, jako że nie ma w niej ani jednej fotografii związanej ze szlakiem bojowym Dywizji, a jedynie kilkanaście szkiców wykonywanych podczas walk i fotografie dokumentów z epoki. Miłym akcentem jest zamieszczenie reprintu oryginalnej mapy z 1944 roku (arkusz 7f), pozwalającej Czytelnikowi na śledzenie szlaku każdego z większych pododdziałów. Aby to ułatwić, autorzy zapisali w tekście nazwy miejscowości dużymi literami, często podając także odpowiednie współrzędne. Niestety, zamiast obszernej kieszeni, wydawca zdecydował się na przyklejenie mapy, otoczonej wąską papierową opaską, zaledwie jedną kropką kleju. Rozważny Czytelnik powinien więc jak najszybciej schować wspomnianą mapę w bezpieczne miejsce.
Autorzy postanowili skupić się na bardzo konkretnym wycinku czasowym działań Dywizji. Ich praca opisuje działania 1. DPanc w okresie zaangażowania w operacje „Totalize” i „Tractable”, a konkretnie od 8 do 22 sierpnia. Ograniczenia te są ściśle przestrzegane i praktycznie nie zdarzają się szersze wyjścia w czasy wcześniejsze czy późniejsze. Kutzner i Tym sprowadzili narrację własną do minimum, skupiając się na omawianiu i cytowaniu różnego rodzaju dokumentów, które często przytaczają w całości, zajmując około 25% tekstu. Wymaga to od Czytelnika wysokiego stopnia skupienia i uwagi. Poza tym autorzy niekiedy sortują różnego rodzaju skróty i terminy, zapominając, że Czytelnik może nie znać ich „na wyrywki”. Nie każdy przecież od razu wie, co to znaczy „BUCO” lub „AGRA” albo co kryje się za terminami „most Baileya klasy 40” czy co oznacza termin „wyjść na horyzont”. Najwidoczniej zarówno Kutzner, jak i Tym uznali je za rzeczy zrozumiałe dla każdego i nie zamieścili wyjaśnień do większości terminów. Nie przeliczyli także kalibrów dział podanych w calach lub wyrażonych ciężarem pocisku, dlatego też Czytelnikowi chcącemu po prostu zapoznać się z historią działań 1. DPanc, a nie będącemu specjalistą w dziedzinie uzbrojenia, zalecałbym nabycie wpierw jakiegoś przewodnika czy albumu o technice wojskowej. W książce znajduje się również jeden bardzo ciekawy błąd, mianowicie z żelazną konsekwencją pojazd M3 Halftrack jest tu nazywany „Half-Truckiem”.
Z początku książka wydawała mi się dość trudna w odbiorze. Po przebyciu około stu stron można jednak zrozumieć, dlaczego autorzy postanowili napisać tę pracę w ten, a nie inny sposób. Nie stworzyli żadnych przejmujących opisów batalistycznych ani nie wikłają się w zacięte powojenne spory o zachowaniu tego czy innego oficera. Ich interesują suche fakty bez zbędnych ozdobników. Pozwalają Czytelnikowi wejść do sztabu dywizji lub, kiedy sytuacja tego wymaga, którejś z brygad i kładą mu na stół najważniejsze dokumenty. Potem zakładają mu na uszy słuchawki, by posłuchał komunikatów nadawanych w różnych sieciach radiowych. W ten sposób Czytelnik może popatrzeć na pole bitwy tak, jak patrzeli ówcześni dowódcy. Obraz ten nie jest wzniosły lub szczególnie plastyczny, meldunki mają w końcu to do siebie, że muszą być krótkie i zwięzłe. Jest jednak do bólu i prosty i prawdziwy. Nie ma tu zbędnej narracji czy upiększania wojny. Śmierć jest wszechobecna. Żołnierze giną ot, tak zwyczajnie. Zginął, bo pocisk urwał przeciwwagę klapy, a ta spadając, zmiażdżyła mu czaszkę. Spalił się, bo niemiecki czołg przygwoździł mu stopę do ziemi, a kiedy ten został trafiony, żołnierz spłonął wraz z nim. Nie wrócił do domu, bo miał pecha i stanął na drodze pocisku. Także opisy ciał są proste i lakoniczne, w końcu dla walczących żołnierzy były czymś zwyczajnym i wszechobecnym. Niekiedy nawet nie ma zwłok, tylko kupka popiołu, obrączka i papierośnica leżąca na dnie wypalonego wraku.
Realizm działa tu we wszystkie strony. Autorzy nie boją się opisać początkowych trudnych dni zdobywania doświadczenia bojowego i opanowywania strachu przed pierwszym starciem. Ponownie, nie upiększają, lecz pokazują rzeczywistość. Polscy żołnierze nie są ideałami. Zdenerwowani, usiłują oglądać przedpole lornetką, z której nie zdjęto jeszcze osłon. Alkoholizm, plądrowanie, rozstrzeliwanie jeńców, nic z tych rzeczy nie zostało zepchnięte przez autorów na margines. Nie czynią z tego zarzutu, nie chcą wywoływać sensacji czy prowokować do oskarżania kogokolwiek. Takie przypadki się zdarzały, więc trzeba o nich napisać. Ich sojusznicy są również przedstawiani tak, jak widzieli ich ówcześni żołnierze 1. DPanc, razem z ich sukcesami i porażkami.
„Polska 1.Dywizja Pancerna w Normandii” to książka dość trudna, ale zarazem bardzo ciekawa. Wymaga parunastu godzin skupienia i wyciszanie, w zamian oferuje jednak możliwość zajrzenia prosto w kanały łączności dywizji i zrozumienie przyczyn i skutków jej działań w opisywanym okresie. Tekst meldunków pozostał niezmieniony, razem z oryginalnym stylem i błędami, co dodaje lekturze dość ciekawy charakter relacji prawie że na żywo. Książka ta jest niewątpliwie obowiązkową pozycją na półce każdego badacza historii tej jednostki, przyda się także każdemu entuzjaście działań zbrojnych podczas II wojny światowej.