Wydawało się, że o początku drugiej wojny światowej na froncie wschodnim nie da się już napisać czegoś wielce odkrywczego. Z jednej strony mieliśmy oficjalną radziecką wersję historii, w której za początkowa klęskę Armii Czerwonej odpowiedzialna była wielokrotna przewaga jakościowa i ilościowa Wehrmachtu oraz wiarołomny atak z zaskoczenia na nieprzygotowany do wojny, miłujący pokój Związek Radziecki. Z drugiej strony – wersję propagowaną przez Wiktora Suworowa i jego zwolenników, mówiącą, że armia radziecka szykowała się do uderzenia na Europę Zachodnią i nie była zupełnie przygotowana do obrony, nie było nawet takich planów, więc kiedy Niemcy uderzyli z zaskoczenia, nie wiedziała, jak się zachować i doszło do pogromu.

Suworow był pierwszym, który swoim „Lodołamaczem” naruszył uświęconą państwowym majestatem wersję historii. Był prekursorem, ale z roku na rok pojawiało się co raz więcej rosyjskich autorów badających ten okres i dochodzących do nowych ustaleń. Można do nich zaliczyć choćby Władymira Bieszanowa czy Marka Sołonina, którego książkę mam właśnie przyjemność recenzować. Autor, który nazywany jest przez niektórych nowym Suworowem, a od niego samego doczekał się licznych pochwal, podobnie jak jego starszy kolega jest historycznym samoukiem. Z wykształcenia jest konstruktorem lotniczym. Badania rozpoczął już w czasach Związku Radzieckiego, opierając się, podobnie jak Suworow, na w pełni dostępnych dokumentach i książkach wspomnieniowych dowódców i innych uczestników wojny, ale okazję wydania swoich prac dostał dopiero wiele lat po upadku radzieckiego imperium, a i wtedy nie było to łatwe. Ale jak widzimy udało się – na szczęście.

Choć autor w swoich ustaleniach w wielu miejscach zgadza się z Suworowem, na przykład co do tego, że Związek Radziecki szykował się do ataku na Zachód i został nieznacznie wyprzedzony przez uderzenie Wehrmachtu, a także w podobny sposób patrzy na ilość i jakość uzbrojenia Armii Czerwonej, która rzekomo była przestarzała, a tak naprawdę była największą i pod wieloma względami najlepiej wyposażoną na świecie. Jednak jako główną przyczynę jesiennego pogromu podaje idącą w miliony osób masową dezercję czerwonoarmistów wszystkich szczebli. Mimo propagandy i militaryzacji całego kraju ludzie w Związku Radzieckim byli całkowicie nieprzygotowani do wojny i nie mieli ochoty na udział w niej, a korzystając z pierwszej okazji, jaką dawało zamieszanie związane z niemieckim atakiem, rozpierzchli się. Według autora sukcesy Niemiec mogłyby trwać dalej nawet po grudniu 1941 roku i kto wie jak skończyłaby się ta wojna, gdyby nie rozkazy Stalina o odpowiedzialności rodzin żołnierzy i o oddziałach zaporowych, a także, a może przed wszystkim, gdyby nie głupia polityka Hitlera wobec Słowian, w których mógł mieć wielkich sojuszników przeciw Stalinowi, ale zamiast tego wolał ich eksterminować, co zaowocowało – dopiero wtedy – rozpoczęciem prawdziwej Wojny Ojczyźnianej.

Wszyscy wiemy jak jest z dostępem do rosyjskich archiwów. Nasi badacze, a nawet przywódcy państwa, pomimo rzekomo ocieplających się stosunków, o dostępie do najważniejszych moskiewskich archiwów mogą tylko pomarzyć. Podobnie jest z niezależnymi badaczami rosyjskimi. Dlatego w swoich pracach Sołonin przyjął tę samą metodę co Suworow – analizę powszechnie dostępnych dokumentów wydanych nieopatrznie przez któryś z państwowych instytutów lub odtajnionych w liberalnych czasach Borysa Jelcyna oraz wspomnień uczestników tamtej wojny. Czyta, co jest dostępne, i analizuje, siedzi nad książkami i dokumentami z kalkulatorem w ręce i liczy. A co mu z tych obliczeń wychodzi, przedstawia w swojej książce.

Można mieć różne zdanie na temat jakości rosyjskich produktów, ale jedno trzeba im przyznać – książki historyczne potrafią pisać jak mało kto. Wiele było już na to przykładów nawet biorąc pod uwagę tylko książki recenzowane u nas. Twórczość Marka Sołonina jest na to kolejnym przykładem. Jest to nieco inny typ pisarstwa niż u Suworowa, bo znacznie poważniejszy, trudniejszy i pełny liczb, a jego książki są znacznie grubsze. Cytując tłumacza, ta książka jest „surowa i szczegółowa”. Mimo że wymaga skupienia i uwagi, aby nie zagubić się w gąszczu liczb i analiz – chociaż wykład prowadzony jest bardzo klarownie i systematycznie – czyta się ją z przyjemnością, a lekturę uprzyjemniają osobiste uwagi i uszczypliwości autora względem postaci, o których pisze czy innych badaczy, w tym Wiktora Suworowa.

Słowa pochwały należą się także cytowanemu już tłumaczowi – Tomaszowi Lisieckiemu. Nie tylko bardzo dobrze przetłumaczył tekst, ale i uzupełnił go cennymi przypisami. W miejscach, gdzie coś może być dla polskiego Czytelnika niejasne, dodaje objaśnienia; gdy autor cytuje książki wydane także w Polsce, zwraca uwagę na różnice w tłumaczeniach i wydaniach polskich i rosyjskich – tak jest na przykład w przypadku wspomnień Guderiana czy Rokossowskiego. Czasami proponuje też literaturę uzupełniającą bądź wyjaśnia, dlaczego w danym miejscu zdecydował się na takie, a nie inne tłumaczenie. Bardzo dobra robota.

Chociaż książka ma już swoje lata, na pewno nie wszyscy mieli okazję się z nią zetknąć. Najwyższa pora naprawić ten błąd, bo dla każdego zainteresowanego historią II wojny światowej powinna to być pozycja obowiązkowa.