Zagadnienie służby Polaków w niemieckich siłach zbrojnych z różnych względów co pewien czas pojawia się na nowo na łamach gazet i ekranach telewizorów. Wydawałoby się, że 65 lat po zakończeniu wojny niewiele można w tym temacie powiedzieć. Ryszard Kaczmarek udowadnia jednak, że dyskusja jest daleka od zakończenia.

Autor postanowił podejść do tematu w poważny i wyważony sposób, starając się opisać kwestię służby Polaków w Wehrmachcie jak najpełniej i najszerzej. Na wstępie zaznaczył jednak, że książka nie jest „pełną monografią”, a w zasadzie owocem kilkunastu lat dorywczego gromadzenia materiałów na ten temat, zwieńczonego kwerendą naukową po zainteresowaniu tematem ze strony Wydawnictwa Literackiego.

Lektura pozwala potwierdzić twierdzenie autora. Choć tytuł sugeruje objęcie całości zagadnienia, w istocie praca mówi przede wszystkim o losach Górnoślązaków, a Goralenvolk, Kaszubi czy mieszkańcy Pomorza są tu przede wszystkim tłem, mającym służyć porównywaniu niemieckiej polityki na różnych obszarach Rzeczpospolitej wcielonych do Rzeszy. Książka podzielona jest na trzy główne działy. Pierwszy to „Jak Polacy zostawali »Niemcami«”, traktujący o metodach stosowanych przez Niemców w celu segregacji ludności zamieszkującej tereny wcielone do Rzeszy i omawiający różnego rodzaju zarządzenia związane z tym zagadnieniem. W drugim autor podjął rozważania nad zagadnieniami związanymi bezpośrednio ze statusem tego typu poborowych w armii niemieckiej, ostatni natomiast, zatytułowany „Branka”, dotyczy blasków i cieni życia w Wehrmachcie.

Gdyby spróbować opisać cel stworzenia tej książki w kilku zdaniach, wypadałoby powiedzieć, że autor chciał ukazać w szerszej perspektywie zachowania osób służących w niemieckich siłach zbrojnych, pochodzących z terenów II RP wcielonych do III Rzeszy. W praktyce, chcąc w swoim mniemaniu zrównoważyć długi czas, kiedy służbę Polaków w Wehrmachcie przedstawiano jako wielką krzywdą, podkreśla coś, co można by uznać za pozytywną motywację u rekrutów, taką jak ciekawość świata czy pragnienie nowych doznań. Dla autora służba w niemieckim wojsku nie jest wyłącznie rezultatem przymusu, ale niekiedy świadomym wyborem. Próbuje to czasem podkreślać w dość specyficzny sposób. W pewnym miejscu pisze, że dowodem na wiarę Górnoślązaków w to, że są odrębną grupą etniczną, było podchwycenie przez nich idei wstępowania do Związku Niemieckiego Wschodu. To, że czynili to często ze strachu przed deportacją lub z chęci otrzymania lepszego wyżywienia, zauważa dopiero 82 strony później.

Całość, choć interesująca, jest skażona kilkoma błędami popełnionymi, moim zdaniem, przez autora już na etapie konstruowania założeń. Przede wszystkim brak jasnego rozgraniczenia, o ile takowe jest w ogóle możliwe, kogo można uznawać za Polaka, a kogo nie. Autor przyjmuje bardzo proste założenie: jest nim każdy mieszkaniec Rzeczypospolitej Polskiej, legitymujący się polskim dowodem tożsamości przed 1 wrześniem 1939 roku. Nie jest to więc kryterium kulturowe, ale prawne. Autor nie wyraża tego bezpośrednio, jednak łatwo zauważyć to podejście, czytając m.in. o „kolaboracji” członków mniejszości niemieckiej na terenach okupowanych, którym według niemieckiej listy narodowościowej przyznano I lub II grupę1. Z logicznego punktu widzenia trudno nazwać współpracę z organami państwa niemieckiego osoby w pełni uważającej się za Niemca, przebywającej na terenie Rzeszy, kolaboracją w negatywnym, „okupacyjnym” tego słowa znaczeniu. Co więcej, tego typu podejście otwiera drogę do zaliczania jako „polskich” SS-manów Ukraińców służących choćby w dywizji Galizien, znanej później jako 14. Waffen-Grenadier-Division der SS. Można przecież uznać ich za „Polaków“, argumentując, że mieli przed wojną polskie dokumenty i żyli w obrębie Rzeczpospolitej Polskiej, a ich późniejsze działania nazywać zdradą, kolaboracją czy powoływać się po prostu na różnice kulturowe wśród mieszkańców II RP. Tak postąpił choćby David Littlejohn, umieszczając w czwartym tomie książki „Foreign Legions of the Third Reich” dział „Polska“ w którym, jako jednostki kolaboracyjne przedstawiono, prócz wspomnianej jednostki, także Bahnschutzpolizei, Forstschutzpolizei i inne tego rodzaju formacje o charakterze policyjno-porządkowym2. Kaczmarek i Littlejohn podążają wspólną ścieżką, wyciągają jednak inne wnioski. Każdy naukowiec dysponuje rzecz jasna swobodą w działaniach naukowych, jednak założenia przyjęte przez autora trzeba nazwać dyskusyjnymi. Podobnie wygląda kwestia interpretacji słowa „pobór”. Zazwyczaj oznacza czynność przymusową, obligującą na przykład przedpoborowego do stawienia się w określonym miejscu po otrzymaniu wezwania lub powszechnej mobilizacji. Autor rozszerza termin na dobrowolne spotkania organizowane przez lokalne placówki SS, odnosząc go do całości działań podejmowanych przez organy państwa niemieckiego, a mające na celu pozyskanie rekrutów. Dzięki temu może, w zgodzie z przyjętą przez siebie metodą interpretowania tego terminu, pisać o organizowaniu poboru do Waffen-SS na ziemiach włączonych do Rzeszy. Nie negując występowania siłowego wciągania ludzi niespełniających formalnych wymagań rasowych do Waffen-SS w ramach coraz bardziej desperackiego wypełniania szeregów w obliczu potężnych klęsk na froncie wschodnim, podejście autora ponownie trzeba nazwać bardzo kontrowersyjnym3. Innym zachowaniem świadczącym o dość swobodnym podejściu do kwestii terminologicznych jest stosowanie błędnego zwrotu „kampania wrześniowa” który, choć stosowany od dawna, w ostatnich latach jest zastępowany w literaturze poprawnym zwrotem „kampania polska”4.

Prócz kwestii związanych ze znaczeniem niektórych ważnych dla tego tematu pojęć, „Polacy w Wehrmachcie” cierpią na dość przykrą epidemię błędów wynikających z braku wiedzy autora na temat formacji zbrojnych III Rzeszy. Sam autor daje zresztą we wstępie wyraz braku akceptacji dla różnego rodzaju portali zawierających informacje w tym temacie, nazywając je „podstawą do narastającej fascynacji niemiecką armią”5. W kwestii mundurów i oporządzenia posługuje się książką Jarosława Ruszczaka „Mundury niemieckie 1939–1945” z 1992 roku, nie zauważając znacznie nowszej i bogatszej pozycji „Deutsche Soldaten. Mundury, wyposażenie i osobiste przedmioty żołnierza niemieckiego 1939–1945” Augustina Saiza, wydanej w Polsce w 2009 roku6. Rzecz jasna opisywanie mundurów i wyposażenia żołnierza Wehrmachtu nie jest celem tej pracy, jednak jeśli już autor zdecydował się na poruszenie tej tematyki, wspominając o oporządzeniu, jakie otrzymywała osoba wcielona do wojska, powinien zrobić to we właściwy sposób. Popełnia między innymi prosty i powtarzany od lat błąd, wiążąc Waffen-SS z mundurami o czarnej barwie, podczas gdy członkowie Waffen-SS, z wyjątkiem załóg czołgów, używały mundurów szarych bądź maskujących7. Inna pomyłka to błędne nazwanie jednej z dywizji Waffen-SS. Pisząc o wydarzeniach z 1941 roku używa nazwy Standarte Adolf Hitler, podczas gdy prawidłowa nazwa to Leibstandarte SS Adolf Hitler. Pewnego rodzaju symbolem niewiedzy autora jest natomiast fragment słowniczka zamieszczonego przy końcu książki. Jednym z nich jest „Waffen SS”, gdzie czytelnik może przeczytać, że wszystkie 38 dywizji Waffen-SS było uważanych przez Wehrmacht za elitarne. W rzeczywistości tylko kilka okryło się wojenną sławą, większość sprawowała się podobnie do towarzyszy z Wehrmachtu. Rzecz jasna, o ile taka jednostka była rzeczywistą pełnoetatową dywizją, a nie tylko formacją papierową, składającą się w rzeczywistości ze zlepku pododdziałów stanem liczbowym przypominającym pułk. Niektóre dywizje doskonale radziły sobie w operacjach przeciwpartyzanckich i mordowaniu ludności cywilnej, osiągając mierne wyniki w starciu z regularnymi siłami przeciwnika, i nie zasłużyły sobie na szacunek nawet wśród swoich. Warto też zauważyć, że dywizje Waffen-SS dzieliły się na jednostki spełniające wszystkie „rasowe” kryteria, takie jak 12 SS Panzer-Division Hitlerjugend, ale także jednostki będące niejako „w służbie” SS, co zaznaczano niewielką zmianą w nazewnictwie, tak jak w wypadku 30. Waffen-Grenadier-Division der SS, składające się najczęściej z osób, których przyjęcie do Wehrmachtu było niemożliwe z przyczyn prawnych, a chcących przysłużyć się ostatecznemu zwycięstwu III Rzeszy8. Nie da się więc nazwać, w jakikolwiek sposób, wszystkich 38 dywizji „elitarnymi”, jak chciałby to zrobić autor.

„Polacy w Wehrmachcie” to pozycja pożyteczna i rozszerzająca spojrzenie przeciętnego Czytelnika na kwestię służby Polaków w niemieckich siłach zbrojnych, jednak mimo tytułu nie daje wyczerpujących odpowiedzi na podstawowe pytania związane z tą kwestią ani nie wyczerpuje istniejącej bazy źródłowej jako takiej. To głos ważny, ale jednak nie rozstrzygający, w odżywającej co pewien czas dyskusji w tym temacie. Pozostaje tylko z żalem stwierdzić, że autor nie wykorzystał ważnej szansy, jaką otworzył przed sobą, poruszając temat. Mamy bowiem wyjątkową sytuację. Żyjemy już od dwóch dziesięcioleci w wolnym kraju, mając jeszcze wśród nas ludzi, którzy sami przeżyli te ciężkie wydarzenia i niejednokrotnie musieli kierować broń w stronę ludzi mówiących tym samym językiem co oni. Nie spotkam się chyba z oskarżeniem o przesadę, jeśli powiem, że to już ostatni dzwonek, jeśli nie pięć minut po nim, by spróbować w jasny sposób opisać tę bolesną i do końca nie wyjaśnioną część polskiej historii wojennej i okupacyjnej. Jest to tym ważniejsze, że polscy weterani Wehrmachtu nie mogą się poszczycić tak obszerną literaturą wspomnieniową czy historyczną jak członkowie PSZ czy armii w ZSRR.

Przypisy

1. Każdy zajmujący się tą tematyką musi zadać sobie pytanie, czy osoba zaliczona dobrowolnie do 1 lub 2 grupy Deutsche Volksliste, nie będąc w momencie przyznawania grupy członkiem niemieckich sił zbrojnych (żołnierze występowali niekiedy o podwyższenie grupy, chcąc zapewnić rodzinom lepsze warunki materialne), może być nadal nazywana „Polakiem”. W moim odczuciu nie i z tego punktu widzenia tworzyłem recenzję.

2. David Littlejohn, Foreign Legions of the Third Reich vol. 4, San Jose 1994, s. 17–37. Dla porządku należy stwierdzić, że tego typu postępowanie jest rzadkością, jednak ludzie mieszkający w zachodniej Europie rzadko kiedy w pełni rozumieją zawiłości narodowościowe Europy środkowo-wschodniej.

3. Ciekawe informacje na ten temat można znaleźć m.in. na http://www.wehrmacht-polacy.pl/

4. http://wyborcza.pl/1,75480,8329310,Niemieccy_towarzysze_broni.html

5. Takiego określenia użył w stosunku do strony www.lexikon-der-wehrmacht.de (której adres zresztą błędnie zapisał we własnej pracy). Zarzuty autora względem tego typu portali są całkowicie bezpodstawne i świadczą o niejasnych dla mnie uprzedzeniach względem tego typu źródeł. Od siebie mogę dodać, że gdyby nie wspomniana strona, nigdy nie ustaliłbym, że mój dziadek, Gefreiter Hubert Zadlowski, służył w 1. kompanii 1057. batalionu łączności 157. Dywizji Górskiej. Wspominam o tym, by uzmysłowić ewentualnym zwolennikom podejścia pana Kaczmarka, jak pożyteczne są tego typu witryny.

6. Co ciekawe, autor powołując się na wspomnianą książkę popełnia błędy świadczące, że z jej treścią zapoznał się dość wybiórczo.

7. Gwoli ścisłości, czarne mundury nosili przede wszystkim członkowie Allgemeine-SS i załogi czołgów, zarówno z Wehrmachtu jak i Waffen-SS. To właśnie na pancerniakach często skupiała się złość tłumu, tym bardziej, że na patkach nosili trupie czaszki.

8. Różnicę tę łatwo wychwycić w nazwie, zwracając uwagę na umiejscowienie skrótu SS.