Czy trzeba wiele, aby dołączyć do grona moich ulubionych pisarzy? Nie i tak. Nie – bo wystarczy jedna książka. Tak – bo ta książka musi być naprawdę dobra. Warunki te spełniła swego czasu na przykład Stella Rimington, której „Ryzyko zawodowe” okazało się jedną z najlepszych powieści w swoim gatunku, jakie miałem przyjemność czytać. Inny taki przypadek to „Chorągiew Michała Archanioła”, © by Adam Przechrzta.
„Chorągiew…” łączy z „Wilczym Legionem” wiele – wiadomo: osoba autora, wydawnictwo – jednak są to książki diametralnie różne. Poprzednio mieliśmy powieść, teraz – zbiór opowiadań. Wtedy pozostaliśmy w czasach względnie współczesnych, teraz – cofamy się do dwudziestolecia międzywojennego. Wreszcie, o ile wtedy fabuła istniała niezależnie od naszej rzeczywistości, o tyle teraz mamy do czynienia z pełnokrwistą historią alternatywną. Osiem opowiadań łączy postać ich głównego bohatera, Johannesa Krohnego, oficera Oddziału II Sztabu Generalnego WP (wierzę, że nie muszę Czytelnikom Konfliktów Zbrojnych tłumaczyć, co to było), a ich chronologiczne ułożenie wraz z szeregiem powtarzających się postaci nadaje zbiorowi charakter poniekąd powieściowy.
Rzeczywistość, w którą wprowadza nas autor, jest w dużej mierze kongruentna z tym, co znamy z historii. Podstawowa różnica wynika z faktu, że w świecie Przechrzty występuje – i działa – tak zwana energia odyczna. Ludzkość nauczyła się ją do pewnego stopnia wykorzystywać w celach leczniczych czy bojowych, jednakże natura tej energii wciąż pozostaje nieznana i w końcu okaże się, że tkwi w niej nader nieprzyjemny haczyk. Dopóki zaś nie nastąpi ostateczny wstrząs, aparaty odyczne wiele razy dadzą się we znaki głównemu bohaterowi, zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio, choćby dzięki temu, że przedłużały życie marszałka Piłsudskiego, z którym Krohne spotka się niejeden raz.
Podobnie jak „Chorągiew”, tak i „Wilczy Legion” to w swoim sektorze książka najwyższej klasy. Czyta się ją płynnie i szybko, co sprawniejsi Czytelnicy pochłoną ją w Intercity z Gdańska do Krakowa i z powrotem. Wiele jest motywów i zabiegów typowych dla takiej literatury – z głównym bohaterem na czele – ale w żadnym wypadku nie odnosi się wrażenia, że „to już było”. Przeciwnie, tego nigdy nie było. „Wilczy Legion” jest dziełem niosącym wyraźny powiew świeżości. To zaś w dużej mierze zasługa realiów, w których osadzono fabułę.
Osobny plus należy się za… posłowie. Jeśli historyk zajmujący się średniowieczem to mediewista, przyjmijmy, że specjalista od dwudziestolecia międzywojennego to dwudziestolecista – i takim właśnie dwudziestolecistą jest Adam Przechrzta. Jego zdecydowanie ponadprzeciętną wiedzę w tym zakresie widać na stronach wszystkich właściwie tekstów, ale to posłowie jest miejscem, gdzie owa wiedza szczególnie się uwidacznia. Sam autor powiedział mi, że nic mu nie wiadomo na temat wartości edukacyjnej tego zbioru, ale z całym dla niego szacunkiem – bzdury gada. „Wilczy Legion” nie jest oczywiście podręcznikiem akademickim (chwała Bogu), ale dzięki temu, że autor wyjaśnia Czytelnikowi, co jest, a co nie jest fikcją literacką, książka dostarcza nie tylko pierwszorzędnej rozrywki, ale i konkretnej wiedzy o ówczesnych realiach.
Największą wadą „Legionu” są rysunki. Nie żeby były kiepskie, co to, to nie. Są jednak zbyt podobne do tych, które ozdabiały „Chorągiew”. Niektórym postaciom na nich brak wyraźnego zindywidualizowania, przez co można odnieść wrażenie, jakby w ilustracjach do obu książek występowali ci sami aktorzy.
Pozwólcie, że na koniec uspokoję wszystkich tych, którym zbiera się na nudności, gdy słyszą o fantasy, magii, Gandalfach i Eragornach. „Wilczy Legion” nie naraża Czytelnika na nic takiego, jest to bowiem nie fantasy, ale raczej fantastyka naukowa i – o tym już wspominałem – historia alternatywna. Jeśli zaś pominąć pierwsze opowiadanie (w moim odczuciu najsłabsze w całym zbiorze), we wszystkich pozostałych tekstach odstępstwa od naszej rzeczywistości podano tak sprawnie, że prawie się ich nie zauważa i przyjmuje się je za coś naturalnego, jakby znanego nam z własnego doświadczenia. Górę bierze wtedy akcja, fantastyka naukowa zmienia się w sensację czy thriller. Daj Boże więcej takiej literatury.