Jak już wspominałem przy okazji recenzji powieści Roberta J. Szmidta, Fabryka Słów zasłużyła sobie na szczególne miejsce w mym czytelniczym sercu. „Apokalipsa według Pana Jana” zasiała jednak we mnie niepokój, bo była daleka od poziomu, do jakiego przyzwyczaiło mnie lubelskie wydawnictwo. Teraz jednak, dzięki Adamowi Przechrzcie, odzyskałem wiarę w „Fabrykantów”. Trafiła bowiem w moje ręce powieść wyborna, którą pochłonąłem w jeden dzień, a gdy skończyłem, żałowałem, że nie czytałem jej wolniej, by przedłużyć przyjemność.
Zgodnie z regułami sztuki, intryga zostaje zawiązana już na pierwszych stronach. Do głównego bohatera (a zarazem narratora), historyka Janusza Korpackiego, dzwoni niejaki Wirde, domagając się pomocy w wyjaśnieniu śmierci syna. Młody Wirde zginął pod kołami pociągu, najwyraźniej śmiercią samobójczą, ale ojciec uważa, że mogło to być samobójstwo niezupełnie dobrowolne. Junior zajmował się bowiem pewnymi mętnymi sprawami wiążącymi się z działalnością polskiego kontrwywiadu w okresie międzywojennym, która to działalność jest też specjalnością głównego bohatera (i – o dziwo – autora).
Tu wypada wspomnieć, że największą wadą powieści jest brak jednoznacznie nakreślonego motywu przewodniego. Nie są nim bowiem poszukiwania sprawców śmierci Wirdego. Wkrótce Janusz zostaje wciągnięty w poszukiwania tytułowej Chorągwi Michała Archanioła, relikwii mającej mieć niezwykły wpływ na potencjał bojowy walczących pod nią żołnierzy. Poszukiwania te przez większość czasu trwają w tle, na którym wyraźnie widoczne są raczej polsko-rosyjskie kontakty służb specjalnych czy miłość głównego bohatera i Anny, pięknej… hm… specnazistki? Żołnierki specnazu może. Wszystko rozgrywa się równolegle, co samo w sobie oczywiście wadą nie jest, ale w konsekwencji Czytelnikowi trudno ocenić, na czym powinien się skupić, a to już gorzej.
Poza tym jednak autorowi należy się wielka pochwała. Szczególne wrażenie wywrzeć musi poziom fachowości, z jakim opisuje… właściwie wszystko. W obecnych czasach, kiedy każdy widział wszystko w telewizji albo w internecie, trudno jest zaskoczyć odbiorcę własną wiedzą, a jeszcze trudniej – ukryć braki w tejże. Ale przecież nie na tym opierać się ma powieść, bo jak Czytelnik zechce wzbogacić wiedzę, sięgnie raczej po pozycję naukową. Tu jednak fachowość nie przytłacza w żaden sposób fabuły, a nawet wręcz przeciwnie: podkreśla ją i uwiarygadnia.
Przechrzta maluje przy tym piękny obraz Rosjan i Rosji – nie w tym sensie piękny, że w pięknych pastelowych barwach, wręcz przeciwnie, ale piękny, bo realistyczny, a przed sceną pogrzebu także łapiący za serce. Rosjanie Przechrzty, zresztą tak jak wszystkie postaci, niezależnie od narodowości, są przy tym osobami intrygującymi i wiarygodnymi. Szczególnie ciekawy jest zaś mentor głównego bohatera, rosyjski profesor Davidoff. Jest to postać na tyle przemawiająca do wyobraźni, że pozwolę sobie wyrazić nadzieję (i sugestię), iż Adam Przechrzta pozwoli nam w którymś z kolejnych dzieł poznać młodość tego wybitnego naukowca.
Osobna, lakoniczna pochwała dla wydawnictwa. Korekta spisała się zasadniczo bez zarzutu (to zresztą reguła w przypadku wydawnictw zajmujących się literaturą piękną), również okładka wyróżnia się zdecydowanie na plus. Charakterystyczne, jakby komiksowe ilustracje Jarosława Musiała pewnie nie wszystkim przypadną do gustu, ale nie można powiedzieć, że są brzydkie.
„Chorągiew Michała Archanioła” to jedna z niewielu powieści, które z czystym sumieniem mogę polecić naprawdę wszystkim. Magii sensu stricto nie ma tu bowiem wcale, jest jedynie mistycyzm i alchemia, więc mogą po tę powieść sięgnąć Czytelnicy reagujący alergicznie na samo słowo „fantasy”. W praktyce mamy do czynienia raczej z powieścią sensacyjną czy też thrillerem politycznym, w którym gdzieś z oddali pobrzmiewają nazwiska takich legend jak Tom Clancy czy Robert Ludlum, sam główny bohater ma zaś zaskakująco wiele wspólnego z Jackiem Reacherem z powieści Lee Childa. Niech jasne będzie jedno: to nie jest książka wybitna. Nobel ani Nike raczej autorowi nie grożą. Jest to jednak absolutnie najwyższej próby literatura popularna, a podczas czytania na praktycznie każdej stronie widać pracę, jaką włożył w powieść.