Jakoś tak się ostatnio złożyło, że przychodzi mi recenzować tytuły dwutomowe. Najpierw była „Operacja Red Ball Express”, a teraz przyszła kolei na dokończenie cyklu „Lodołamacz”, którego pierwszy tom nosił właśnie taki tytuł, a teraz ukazało się jego dokończenie – „Dzień „M”.

Pomimo że jest to kontynuacja wcześniejszej książki, autor zastrzega, że może być równie dobrze czytana oddzielnie. Nie znajdziemy w niej bowiem niemal żadnych wątków, informacji czy odniesień nawiązujących do „Lodołamacza”. Po prostu obie książki traktują o tym samym zagadnieniu, ale poszczególne rozdziały, obejmujące pomniejsze wycinki całości, stanowią same w sobie pewną całość. Fabułą jest tu historia powszechna XX wieku, czytelnik więc może skakać sobie dowolnie z jednego rozdziału do drugiego, nie martwiąc się o stracenie wątku. Ale nie warto tego robić, bo całość jest napisana kapitalnie, jak na Suworowa przystało.

Ogólnie chodzi o to, że autor uważa, iż Związek Radziecki chciał w lipcu 1941 roku zaatakować III Rzeszę, ale niespodziewany atak wojsk Hitlera pokrzyżował te plany. Teza ta w wielu środowiskach, być może nawet w większości, uchodzi za wziętą z sufitu i taką, którą nie można się na poważnie zajmować. Więcej o niej można przeczytać w recenzji „Lodołamacza”.

Niezrażony tym autor stale przy niej obstaje, a w swoich publikacjach jej dotyczących, korzystając z ogólnodostępnych źródeł, stara się ją udowodnić i przekonać do niej czytelników. Oczywiście niemal wszystkie te źródła są rosyjskie, a raczej radzieckie, więc dla przeciętnego czytelnika dotarcie do nich może być problematyczne, jednak nie niemożliwe. Poza tym nie ma raczej powodów, by autorowi w tej kwestii nie wierzyć, ponieważ książka uzupełniona jest licznymi przypisami, które można zweryfikować. Nie są to przy tym jakieś podejrzane źródła autorstwa przeróżnej maści typów spod ciemnej gwiazdy, ale książki autorstwa znanych radzieckich generałów i marszałków, ogólnokrajowe gazety i czasopisma wydawane przez radzieckie ministerstwo obrony czy oficjalne informacje radzieckiej agencji informacyjnej TASS.

Książka napisana jest bardzo przystępnym językiem, charakterystycznym dla wszystkich pisanych przez Suworowa. Pomimo częstego poruszania się w tematyce wojskowej z pierwszej połowy XX wieku, z kraju, gdzie wszystko było ściśle tajne łamane przez poufne, wykład autora jest przejrzysty, a wszelkie niuanse ówczesnego funkcjonowania ZSRR – wyjaśnione. W swoich sądach autor jest zdecydowany, a odnosząc się do prezentowanych przez swoich przeciwników argumentów, nie stroni od wyśmiania czy ironii. Z tezami „Dnia M” można się zgadzać lub nie, ale pod względem czysto literackim i przyjemności z czytania książka prezentuje najwyższy poziom. Więc gdy ktoś z Was, drodzy Czytelnicy, należy do grona przeciwników Suworowa – wobec nich nie można chyba być neutralnym – może opisywaną pozycję potraktować jako bardzo dobrego przedstawiciela gatunku political fiction.

„Dzień M” jest kolejną – piątą już – książką autorstwa Wiktora Suworowa, jakie w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy ukazały się nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis. Pozostając wierną wcześniej przyjętemu wzorcowi, książka wydana została w twardej okładce w szaro-czerwonej kolorystyce, więc pasuje do wcześniej wydanych i razem z nimi tworzy spójną całość, a ujednolicony sposób wydania powoduje, że razem bardzo ładnie prezentują się na półce. Wewnątrz wydawnictwo także dobrze wykonało swoją pracę i w trakcie czytania nie natkniemy się na żadne redakcyjno-korektorskie błędy, no ale do tego Rebis przyzwyczaił swoich czytelników już dawno.

Na koniec nie pozostaje mi nic innego jak tylko szczerze wszystkim polecić „Dzień M”, niezależnie od tego, do którego z obozów, pro- czy antysuworowskiego, należycie. Niezależnie od tego jak ją traktować, jest to bardzo przyjemna książka.